Zebranie sabotażystów

Zebranie sabotażystów

Słońce już dawno zaszło nad ulicami Mundeti, a nikłe światło latarni w Dzielnicy Oprawców przegrywało walkę ze skomplikowanym splotem uliczek i ślepych zaułków. Wszechogarniającą ciszę przerywało czasem otwieranie drzwi do tawerny “Zbłąkane Dusze”.
Dla jednego z biesiadników zabawa właśnie się skończyła. Wypadł on przez drzwi na zewnątrz, próbując wylądować na rękach – z marnym skutkiem. Za nim postawny mężczyzna wykrzykiwał groźby

, barwnie opisując co go spotka, jeśli zawita tu raz jeszcze. Przypadkowy przechodzień minął leżącego nie zwracając uwagi na całą sytuację, po czym skręcił w jedną z przecznic. Był to ślepy zaułek. Przybysz pobieżnie rozejrzał się dookoła i szybko pokonał trzymetrowy mur. Po jego drugiej stronie ulica ciągnęła się dalej.
Nieznajomy dotarł do czwartych drzwi z prawej strony i zapukał – dwa razy szybko, dwa wolno. Potem obszedł budynek i podniósł kratkę ściekową, która okazała się być otwarta. Spuścił nogi na dół, westchnął głęboko i zsunął się w czarną otchłań.
Wylądował na żelaznej kracie. Kilka sekund później usłyszał pod sobą cichy plusk. Wymacał rękami kwadratowy otwór po prawej stronie, przeszedł kilka metrów na czworakach i na koniec, wspinając się po metalowej drabinie, dostał się do ciemnego pomieszczenia.
– Czy Majster już przyszedł? Muszę go po raz kolejny przekląć za te irytujące systemy zabezpieczeń. – Z ust przybysza wydobył się wysoki, kobiecy głos.
– Dziękuję, schlebiasz mi. – odparła jedna z sylwetek.
– Mówię poważnie. Kiedyś za późno opuścicie tą kratę i mam nadzieję, że topielcem zostaniesz ty, Radzikowski.
– Nie przeżywaj, Kamya. Złość piękności szkodzi.
– Zamknij się, Damo. – odparowała dziewczyna i podeszła do stolika. Miała długie, czarne włosy i duże, brązowe oczy.
Na stole, obok lampy naftowej, leżały porozrzucane kartki papieru. Jeden większy arkusz przedstawiał mapę. Wokół siedziała czwórka postaci. Pierwszym był trzydziestoletni mężczyzna nazwany Majstrem. Obok niego zajmował miejsce starszy ciemnoskóry mężczyzna z orlim nosem. Naprzeciwko Kamyi spoczywała dumna Czarna Dama w standardowym czarnym stroju. Ostatni osobnik, który siedział po prawej stronie kobiety, nie był znany nowoprzybyłej. Ubrany był pospolicie, ale był tak przesycony tą pospolitością, że zdawało się, że najbardziej pospolici mieszkańcy Arini wyglądają na ulicach bardziej wyjątkowo. Człowiek ten miał w sobie tę moc, dzięki której oko nie rejestruje jego obecności, traktuje go niczym element krajobrazu, który jest tak zwyczajny, że oglądający go zapominają o jego obecności.
Ciężko było określić jego wiek, ale z jego spojrzenia Kamya wywnioskowała, że ten mężczyzna przeżył niejedną wiosnę i stoczył w swoim życiu niejedną bitwę.
– Smok jak mniemam. – rzekła. Nieznajomy przytaknął powiekami.
– W takim razie zaczynajmy. – Podsumowała dziewczyna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *